sobota, 30 października 2010

Lebuh Armenian na przykład

To jest pierwszy post o Georgetown mimo że mieszkamy tutaj już ponad miesiąc. Georgetown (nazywane przez miejscowych po prostu Penang, jak wyspa) jest trudne do uchwycenia, opisania za jednym razem, określenia-  jest wieloetniczną, wielowyznaniową mieszanką, kulturowym tyglem, kulinarnym eksperymentem,  zanurzone w lingwistycznym nieładzie, opanowane przez bzyczące skutery,  miasto porywa, ponosi, samo prowadzi i gdy już masz dosyć zaprasza na nieruchome dziedzińce chińskich domów klanowych, w chłodne podcienie pastelowych sklepów kolonialnych, na cicho chlupoczące pod nogami zwodzone, rybackie osiedla. Georgetown nie jest oczywiste i nie jest śliczne, nawet się nie stara- uwodzi doskonale swoją niejednoznacznością, nie-oczywistością, brakiem jasnych zasad. I jest przesiąknięte historią, albo historiami: ciemne, rozorane zmarszczkami, tytoniowe twarze chińskich sklepikarzy, niszczejące, wtulone w siebie kolonialne domki i potężne stare drzewa które mocno trzymają miasto w posadach wbitymi głęboko w ziemie korzeniami i pamiętają czas gdy historia Georgetown jeszcze się nie zaczęła.

I tak, nie pozostaje mi nic innego jak podawać Wam Georgetown porcjami, więc dzisiaj opowiem o jednej z moich ulubionych uliczek- ulicy Ormiańskiej czyli lebuh Armenian, która dobrze ilustruje całe miasto, zawiera w sobie wiele ważnych elementów które zobaczyć można w całym kolonialnym Georgetown i myślę że mogłaby być jego „porte-parole”.

Ulica Ormiańska tak się nazywa ze względu na mieszkającą tutaj kiedyś małą społeczność ormiańską, która odeszła gdy zniszczono stary ormiański kościół stojący kilka przecznic dalej, na ulicy Kościelnej. Tablica z informacją o ulicy napisana jest w języku malajskim (bahasa melayu), pod spodem po angielsku, poniżej (nie widać na zdjęciu) w języku Tamil czyli jednym z języków indyjskich, którym posługuje się tutejsza indyjska mniejszość, oraz po chińsku (po prawej) chociaż nie wiem w jakiej odmianie bo tutejsza "mniejszość" (bo tak naprawdę większość) chińska mówi w języku hakka. Taka tablica już dobrze pokazuje co się tutaj dzieje.

Na ulicy znajdują się: muzeum Islamu (na zdjęciu w tle), chiński dom klanowy, trzy chińskie świątynie, siedziba XIX-wiecznego tajnego związku chińczyków Hakka oraz bardzo niepozorna siedziba Związku Filomatów w Penang będąca przykrywką dla działalności samego Sun Jat-sena, czyli tak zwanego twórcy nowoczesnych Chin. Sun Jat-sen wybrał Penang by nie wzbudzać podejrzeń, a także ze względu na potęgę i wpływy tutejszych klanów- przeniósł tutaj siedzibę założonej w Tokio Ligi Związkowej po czym stanął na czele rewolucji i obalił mandżurską dynastię Qing. Dom jest w tym momencie w renowacji,  więc nie zrobiłam zdjęcia ale zapewniam że z zewnątrz wygląda zupełnie jak każdy inny domek na lebuh Armenian.

Te małe domki to tak naprawdę sklepy z okresu kolonialnego i typowa zabudowa starych miast południowo-wschodniej Azji. Na dole sklep i szeroki na pięć stóp podcień otwarty z boku arkadą, dzięki czemu tworzy się korytarz, nazywany tutaj "pięcio-stopowcem" będący oficjalnie częścią przestrzeni publicznej, a nie prywatnej; na górze część mieszkalna. Fasady są wąskie i niewysokie ale kryją w sobie długie i głębokie wnętrza, często z wewnętrznym dziedzińcem gdzie zbiera się w specjalnym basenie deszczówkę, aby przez dom przepływała dobra energia (Qi) zgodnie z zasadami feng-shui. Każdy z tych domków jest inny, ma swoje niepowtarzalne zdobienia i kolory. Najczęściej domy te zamieszkiwane są przez jedną rodzinę od wielu pokoleń, czasami zmienia się je w muzea, sklepiki z pamiątkami, kafejki i restauracje. Oprócz nich na ulicy znajdziecie również obowiązkowe skutery, riksze (ale nie kicz-riksze), ulicznych sprzedawców mee (chińskiego makaronu czyli noodli), nasi (ryżu) albo przepysznych naleśników na słodko, ołtarzyki dla chińskich bogów i przodków, zapach kadzideł, drzemiących Hindusów, mocne słońce i ogólny spokój. Więcej zdjęć tutaj.



3 komentarze:

  1. o matko.. twórca nowoczesnych Chin... przeniósł do Malezji siedzibę załozonej w Tokio Ligii Związkowej.... mozna się pogubić
    Ale Twoja proza jest jak zwykle tak poetycka, że zawsze chce się czytać
    Mucha

    OdpowiedzUsuń
  2. wszędzie ci Ormianie! nie ma tam jakiegoś azerskiego taksówkarza, albo bazaru? może chociaż coś o łapówkach...? a Górski Karabach to pies? ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie! Taksówkarze mają tutaj liczniki :( ale często ich nie włączają :) więc jakiś smaczek z Baku jest, bazarów jest wiele z wszystkim co trzeba (w tym żywe kurczaki, mięso i różne wnętrzności), o łapówkach tylko słyszeliśmy, na Karabach raczej nie ma co liczyć, ale będę się starać!

    OdpowiedzUsuń