Z uwagi na chwilowy brak czasu, dzisiaj skoncentruję się na czymś małym, choć treściwym, a mianowicie na zupie. Zupa nazywa się Laksa, a dokładnie Penang Laksa bo chodzi o penandzką odmianę. Ale zanim o szalonych składnikach samej zupy, może najpierw trochę o kulturze jedzenia w Malezji, bo bez niej żadna zupa tutaj nie ma smaku.
Malezja, a w szczególności Georgetown, jest miejscem do którego miłośnicy kuchni przyjeżdżają z całego świata tylko w jednym celu- żeby jeść. I rzeczywiście, jeżeli chodzi o egzotykę smaków, trudno z takiej podróży wrócić zawiedzionym (i nie przytyć!). W samym Penang je się wszędzie i o każdej porze, na ulicach zawsze czyhają na ciebie sprzedawcy pysznych zup, dań na bazie ryżu lub noodli.
Noodle są specjalnością chińską dlatego wszystko co z noodlami nazywa się MEE w pewnym momencie (przed lub po MEE występują zazwyczaj dwie inne sylaby które oznaczają "smażone"/"drobiowe"/"z pierożkami"/"z zieleniną" itd. Ryż (po malajsku "nasi") to domena Malajów i Hindusów; Malajowie podają ryż gotowany na parze lub smażony, z kurczakiem, Hindusi robią z ryżem wszystko (i same pyszności) ale ich znakiem rozpoznawczym jest ryż na liściu bananowca z kilkoma sosami obok w których ten ryż się macza i wkłada ręką do buzi bardzo miło się przy tym brudząc. Te trzy kuchnie mieszają i czerpią z siebie na wzajem tworząc czasem zaskakujące kombinacje jednak wszystkie łączy jeden wspólny i nieodzowny składnik: chili. Chili dodaje się tutaj do wszystkiego, czasem w wypalających gardło ilościach i "stężeniach" i trzeba się do tego przyzwyczaić bo chili jest nieuniknione (gdy prosimy o niepikantną porcję dostajemy po prostu mniej chili ale nigdy bez!).
Drugim tematem rzeką jest jak się tutaj je. Je się na ulicy, pałeczkami lub łyżką i widelcem (nie ma noży), w plastikowych miseczkach udających porcelanę, na plastikowych stolikach, kupując porcję od sprzedawcy który wyczaruje ją dla ciebie osobno i na twoich oczach (nie ma "gotowych" dań) dodając składniki, maczając je w czymś, mieszając z czymś innym w osobnej miseczce, po chwili dopiero dodając kolejny składnik, dodając jednej przyprawy na początku, innej w połowie i innej na końcu jak prawdziwy czarnoksiężnik, a wszystko to na swojej kuchnio-rikszy, którą przyjechał w to miejsce, swoje stałe miejsce, wcześnie rano. I nie należy liczyć na żadne walory estetyczne, nikt tutaj o to nie dba: nieważne jak wygląda, ważne jak smakuje!
Ale do rzeczy bo miało być o zupie Laksa. Zupa Laksa to świetny przykład szalonej mieszanki kuchni chińskiej i malajskiej. Jest to zarazem najsłynniejsza zupa w Penang i tutejsza wersja Laksy jest znana w całej Malezji jako rarytas. Jest to w gruncie rzeczy zupa rybna, ale powiedzieć o niej że jest tylko zupą rybną byłoby straszną obrazą. Składniki zupy wymienię po przecinku, inaczej zajęłyby całą stronę. Najważniejsze to laksa czyli noodle ryżowe (śliskie i uciekają z pałeczek), heiko czyli pasta z małych krewetek zmieszana z wodą, makrela, kwiat imbiru (piękny i różowy), liście bazylii, sok z owoców tamaryndowca indyjskiego, trawa cytrynowa, galangal, namoczone chilli, czosnek askaloński, kurkuma, pasta z dużych krewetek oraz ogórek, sałata, liście mięty, cząstki ananasa, cebula, jeszcze trochę świeżych chilli, olej, sól i cukier. I to wszystko razem, po wielu magicznych zabiegach daje następujący rezultat:
Jeśli kogoś to trochę przeraża, to zapewniam że zupa jest pyszna, bardzo aromatyczna, bogata i ostra, a podobno jej tajlandzka odmiana z mleczkiem kokosowym jest jeszcze lepsza. Kosztuje 3 złote. W taki właśnie sposób przestaliśmy gotować a w domu jemy już tylko śniadania.
Wszystkie zdjęcia autorstwa G oprócz samej zupy (picture of Laksa credits: MichaelJLowe via Wikipedia)