sobota, 26 lutego 2011

Najlepsze duriany

rosną w Balik Pulau. G jest w stanie pojechać po nie na drugi koniec wyspy.

Durian jest owocem straszliwym per excellence. Wygląda trochę jak przerośnięty kasztan, ale z grubszymi kolcami, w jego wnętrzu znajduje się żółty, włóknisty miąższ o kremowej konsystencji, podzielony na kilka cząstek. Ale to niestety nie koniec. Duriany słyną ze swojego zapachu, wyczuwalnego w promieniu kilkudziesięciu metrów. Jest on tak intensywny, że wydobywa się z osoby która durianem się uraczyła jeszcze przez wiele godzin po konsumpcji, skutecznie uniemożliwiając wszelki bliższy kontakt. Niektórzy zapach ten porównują do zapachu zgniłej cebuli, inni do długo nie pranych skarpetek- durian cuchnie niemiłosiernie, nie pomoże wystawienie go na balkon ani zawinięcie kilka razy w folię. Nie muszę dodawać, że za to wszystko oczywiście się płaci, i to bardzo duże pieniądze.


Sezon na duriany już się zaczął, sprzedawcy durianów stoją przy ulicach, na jalan Burma i Mcallister, patrzę na nich podejrzliwie z autobusu, na szczęście zapach nie przedziera się przez szybę. Co jakiś czas G wraca do domu i dziwnie mnie unika, od razu wiem, że zjadł po kryjomu duriana (najważniejsze, że nie przyniósł go do domu). Z resztą zakaz duriana nie obejmuje tylko naszego mieszkania; z powodu tego zapachu w wielu budynkach administracyjnych, hotelach i autobusach duriany są zabronione, a przypomina o tym specjalny znak (na obrazku przykład z metra w Singapurze). 




Oczywiście jak wszytko co osobliwe, durian ma swoich miłośników, swój konkurs i festiwal (w Penang w maju), a tutejsze biuro informacji turystycznej przygotowało specjalny przewodnik ze wskazówkami jak kupować duriany, jak ocenić duriana po miąższu i kolorze, jakie odmiany występują na wyspie i  które są najlepsze. Przewodnik po angielsku do pobrania tutaj

Podobnie jak inne egzotyczne i ekstremalne potrawy, takie jak na przykład węże czy smażone tarantule, durian podobno fantastycznie działa na potencję (choć jednocześnie jego zapach z góry niweczy wszelkie wysiłki aby ten wzrost potencji wykorzystać).  Niemniej, jest to kolejny świetny powód, żeby przyjechać nas odwiedzić!

Na zdjęciu G kupuje duriana w Balik Pulau.

wtorek, 8 lutego 2011

rok Królika

3 lutego 2011 roku Chińczycy powitali nowy rok- rok Królika który, mimo pozornie niegroźnej aparycji, kryje w sobie przepowiednię wojen, międzynarodowych konfliktów, zaskakujących zwrotów akcji, ogólnego poczucia braku bezpieczeństwa i ataków z zaskoczenia. Tak przynajmniej wynika z chińskiego horoskopu, opartego na szalenie skomplikowanej kalkulacji zależności między dniem, miesiącem, rokiem, porą dnia, Yin i Yang oraz pięcioma elementami (ogień, woda, metal, drzewo i ziemia). Jak bardzo fatalny będzie rok Królika opisuje szczegółowo na swojej stronie Mistrz Raymond Lo (wygląda na to że całe to zło to efekt niefortunnego położenia symbolu oznaczającego metal w stosunku do symbolu drzewa). 

Na szczęście, według Pana Ho, znajomego z kafejki buddyjskiej na ulicy Plażowej w Georgetown, mój rok Królika zapowiada się nadzwyczaj różowo: zacieśnienie więzi rodzinnych, uczuciowe ciepło i komfort, momenty wielkiego szczęścia i emocji. Nie przeszkodzi nawet to, że jako urodzona wcześnie rano Świnia, będę przez całe życie musiała "starać się o pożywienie", co potwierdza stosunek długości moich palców do reszty dłoni oraz odstępy między nimi, a także mimo smutnego faktu, że jestem osobą łatwo ulegającą wpływom (co zdradza mój mocno wygięty w tył kciuk). 

Pan Ho jest dumny ze swojej umiejętności czytania ze znaków, liczb, dłoni i twarzy ale zaznacza, że przepowiedziana przez niego prawda nie jest wyrokiem, należy traktować ją jak wskazówkę, co do tego jak i kiedy skorzystać z szansy niesionej przez los, a kiedy lepiej zaszyć się w domu i przeczekać (czasem nawet co do godziny). Podobno Chińczycy traktują te wróżby bardzo poważnie i w zależności od nich planują ważne rodzinne uroczystości oraz narodziny dzieci (które lepiej żeby urodziły się w roku na przykład Konia niż w roku Węża). 


Bez względu na to jakie zwierzę przejmuje pałeczkę, nowy rok witany jest przez Chińczyków hucznie i długo bo uroczystości trwają całe dwa tygodnie, przy czym prawie każdy dzień przeznaczony jest na odwiedzanie rodziny, a odwiedziny te odbywają się według precyzyjnych zasad i w określonych konfiguracjach. I tak w pierwszy dzień nowego roku młodsi członkowie rodziny odwiedzają seniorów, wtedy też do domów zaprasza się artystów wykonujących taniec lwa- wejście tańczącego lwa do domu przynosi szczęście i odgania złe duchy. W drugi dzień nowego roku zamężne córki odwiedzają swoich rodziców, w trzeci lepiej unikać jakichkolwiek kontaktów z rodziną i przyjaciółmi, piąty to dzień rzucania petard, a w siódmym wszyscy stają się o jeden rok starsi.

Na zdjęciach zobaczycie naszą ulubioną chińską świątynię w Georgetown (świątynię bogini miłosierdzia Kuan Yin) w pierwszym dniu nowego roku, a więc zatłoczoną i zadymioną od kadzideł, pełny przekrój społeczeństwa (twarze Georgetown) oraz tradycyjny taniec lwa wykonywany przy rytmicznym dźwięku bębnów przez dwojga tancerzy (jeden jest pupą i tylnymi nogami, drugi głową i przednimi nogami). Lew, jeśli dobrze zatańczony, sprawia wrażenie żywego i nie można oderwać od niego wzroku.


czwartek, 3 lutego 2011

Amelie café

Kafejka Amelie to moje ulubione miejsce na kawę z zamyśleniem i mimo wiatraków, które z uporem starają się rozwiać czyhające za progiem parne powietrze, najbardziej z wszystkich z miejsc w Georgetown przypomina mi Kraków, szczególnie chyba RęKawkę na Podgórzu. Kafejka jest maleńka, starcza w niej miejsca na cztery drewniane stoliki i kilka taboretów nie do pary. Wśród dekoracji: stare menażki i emaliowane kubki, a także obrazy malowane na deskach, półki z książkami i słoiki z kiełkującymi łodyżkami, w niektórych pływają rybki. Wszystko to poukładane niedbale, albo raczej stopniowo nawarstwiające się, ale bez głębszego sensu ani konkretnego zamiaru, prawdziwa ulga dla zmęczonej myśleniem głowy, taki miły bałagan, i do tego wypełniające to miejsce równie niedbałe, leniwe dźwięki bluesa czy jakiejś mruczącej ospale wokalistki zatrzymują galopujące myśli i pozwalają im się na nowo poplątać swobodnie i bez pośpiechu, bujanie w obłokach, zielone migdały itp. 

W menu, oprócz doskonale dopasowanych do atmosfery włoskich poplątanych makaronów z leniwie pachnącą bazylią, jest też pyszna kawa, i piwo podawane w wysokich słoikach (bo kafejka ma zamysł ściśle ekologiczny). Jest drogo ale szybko o tym zapominamy, błogostan Amelie café jest bezcenny.

Rysunek jest mój, tusz i piórko.