sobota, 4 grudnia 2010

wieś planszowa

Jakieś dwa tygodnie temu wybraliśmy się z G po raz pierwszy na  prawdziwą malajską wieś. Wieś którą pojechaliśmy zwiedzić znajduje się po drugiej, zachodniej stronie wyspy i adekwatnie nazywa się Balik Pulau czyli po malajsku "po drugiej stronie wyspy".  Mimo że maleńka i niepozorna, Balik Pulau jest wsią w pełni świadomą swojego potencjału turystycznego: specjalnie przygotowana mapka (fragment na zdjęciu) sprawiła że nasza wyprawa szybko przeistoczyła się w przygodową grę planszową polegająca na oglądaniu miejsc i próbowaniu dziwnych specjałów cały czas posuwając się do przodu.

Na początek może rys historyczny. Wieś Balik Pulau została założona w połowie XVIII wieku, kiedy to sułtan rejonu Kedah (do którego należy również Penang) naraził się królowi Siamu (czyli dzisiejszej Tajlandii) do tego stopnia, że Chińscy i Malajscy mieszkańcy graniczącego z Kedah południowego Siamu zaczęli masowo uciekać na południe. Około 70 z nich schroniło się na trudno dostępnym zachodnim brzegu Penang.  Początkowo wieś utrzymywała się z uprawy ryżu, kokosów, owoców i kawy; w 1794 na miejsce przybyli Brytyjczycy zakłądając plantacje goździków, gałki muszkatołowej i kauczuku.

Pierwsza część zabawy, czyli zwiedzanie miasteczka Balik Pulau, okazała się być bardzo prosta. Zobaczyliśmy katolicki kościół z 1854 roku z prawdziwymi witrażami sprowadzonymi tutaj aż z Belgii, pustą i cichą chińską świątynię po której szwendał się duży bury pies, najwyższy sklepik kolonialny w mieście, rondo na środku którego kiedyś znajdowała się miejska pompa i zbiorniki z wodą dla koni i słoni. Wszystkie miejsca na mapie znajdowały się zadziwiająco blisko siebie. Schody zaczęły się w części "Balik Pulau tereny wiejskie" kiedy po trzech godzinach marszu w pełnym słońcu zdaliśmy sobie sprawę że ta mapa diametralnie różni się od poprzedniej pod względem skali (mimo że nic na to nie wskazywało). I tak nasza niedzielna wycieczka zamieniła się w prawdziwą przygodę z przeszkodami.  Na szczęście, dzięki pomocy przypadkowych bohaterów naszej gry (mechanika który podwiózł nas "wypożyczonym" ze swojego warsztatu samochodem, nieśmiałej pary zakochanych która podrzuciła nas na przystanek) oraz mimo palącego słońca i wyczerpania zapasów wody, udało nam się dotrzeć aż do samego końca, czyli plaży.

A po drodze widzieliśmy dojrzewające w słońcu banany, papaje i owoce drzewa bochenkowego, krwiście czerwone kwiaty hibiskusa, kilka wiejskich ślubów, rybackie wioski, tradycyjne malajskie "kampungi" czyli drewniane wiejskie domy budowane wysoko nad ziemią (na palach, co chroni je przed wilgocią i daje cień), piękny cmentarz muzułmański ze starymi drzewami, kolorowymi kurami i olbrzymimi ważkami oraz soczyście zielone pola ryżowe. Chwilą najwyższej próby oraz momentem kulminacyjnym wycieczki było napicie się niesmacznego do granic wytrzymałości napoju Air Nira, czyli przeźroczystego soku z kwiatów palmy Nipa o smaku wędzonej parówki. Zdjęcia sielskiej, tropikalnej wsi malezyjskiej poniżej.

Owoc drzewa bochenkowego czyli jackfruit

Tak rosną banany       

 a tak papaja

                                                           Hibiskus idealny na herbatkę          

Przydrożna knajpka słynąca z kosmicznego napoju Air Nira

Pycha!
Domek na wsi
wioska rybacka
widok na (prywatną!) wyspę Betung, oraz, w domyśle, Sri Lankę

2 komentarze: